|
2c2 biol-chem-fiz To co tygrysy lubią najbardziej
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
HTX
Johny
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Słopnice
|
Wysłany: Czw 21:08, 07 Cze 2007 Temat postu: Twórczość Mischi'ego - Przygody Elohima |
|
|
Część I
Stał oparty o prastare drzewo i spoglądał na dobrze znaną mu krainę. Widział szczyty gór, które pokryte śniegiem zlewały się z mlecznym, puszystym niebem. W oddali znajdowała się mała wioska, z której echo niosło dźwięk bawiących się dzieci. A on stał jak wartownik, stał i wypatrywał swoimi czarnymi jak smoła oczami nowej ofiary. Był to, bowiem krasnolud, wygnany ze swych rodzinnych gór za liczne rozboje, powędrował w świat, w nieznane. Chciał zostać barbarzyńcą, ale nie taki zwyczajnym!!. Chciał, aby bardowie układali pieśni o nim, o jego zacnych krwawych bitwach by na dzwięk jego imienia ludzie i elfy drżeli ze strachu. I stało się, zobaczył swoją ofiarę, był nim drwal z marną siekierką. Elohim, bo tak było na imię owemu krasnoludowi wyciągnął topór i powoli najciszej jak tylko mógł, zaczął się skradać do niewinnego. Był już tuż za nim , już uniósł topór w górę nad głowę. I nagle ….. starzec odwrócił się i spotkał się oko w oko z monstrualna sylwetką krasnoluda. Elohim uśmiechnął się pod wąsem, i już miał zaatakować gdy świst lecącej strzały rozdarł mu serce. Upadł podpierając się nieudolnie na toporze, i spoglądając na swojego zabójcę, którym był elf wyłaniający się z czeluści lasu. Trzymał on w ręce zdobiony łuk. Zeskoczył z konia, ze zwinnością skaczącej po drzewach wiewiórki, i wyciągając rękę nad umierającego odmówił modlitwę, a może zaklęcie??. Ziemia zaczęła tworzyć wokół krasnoluda jakby pudło, trumnę, i kilka chwil później po elohimie nie było śladu. Drwal padł na kolana i dziękował za ratunek. Elf z kamienną twarzą wyskoczył na konia i rzekł:
-Wracaj starcze do wioski i odpocznij bo przecież nic tutaj nie widziałeś
Drwal pochylił głowę na znak akceptacji. Podniósł głowę i zobaczył jak elf znika, więc krzyknął:
-Powiedz chociaż jak masz na imię
W lesie dal się słyszeć tylko cichy dźwięk Safajros……
Część II
Obudziło go rytmiczne bicie bębnów. Gdy otworzył oczy ujrzał zamglony obraz jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Potrzasnął głową i jego oczom ukazała się stojąca tuż przed nim czarna jak kruk postać. Przez chwile myślał, że to sen, że to nie dzieje się na prawdę , lecz uwierzył gdy został ocucony mocnym ciosem w stopę. Nagle odezwał się głos podobny do grzmotu:
-Witaj Elohimie
-Witam, ale k.. kim ty do diabła jesteś ?- wymamrotał
-Hm.. czyli nie pamiętasz zapewne że zostałeś wczoraj zabity
-Ja… Ty chyba nie wiesz co mówisz
-Skoro tak to…- starzec stuknął laską o ziemie wymawiając dokładnie regułkę zaklęcia. Na ścianie obok pojawił się obraz…..
-Toż to przecież ja?!- wykrzyczał zdziwiony krasnolud
-Tak, to ty , Ty wczoraj chciałeś z zimna krwią zabić biednego i niewinnego mieszkańca tego świata. Hahaha… ale teraz to odpokutujesz , tutaj w świątyni zagłady czekają cie wieczne męki. Szyderczy śmiech postaci rozwścieczył Elohima który nie tracąc czasu chwycił topór i jednym cięciem pozbawił potwora głowy. Spod kaptura wytoczyła się głowa starca o siwej brodzie, był elfem, leśnym elfem.
Nagle ze ścian wyłaniali się zakapturzeni wojownicy uzbrojeni po zęby w długie zaczarowane miecz bijące mocna niebieską aurą. Elohim wstał i machając toporem ranił, ucinał i zabijał, a raczej tak mu się tylko wydawało. Walka trwała, krasnolud widać wpadł w wir walki i nie dawał za wygrana mimo że ze ścian wyłaniali się nowi strażnicy. Nie wiedział on bowiem że każdy zabity odradza się i zaraz rusza do walki z nim. PO kilkugodzinnej walce wyczerpany Elohim, padł ze zmęczenia. Zamykając oczy wyszeptał:
- przynajmniej się starałem…
-Puk.. puk…-usłyszał hałas dobiegający gdzieś z bliska
-puk…puk- i znowu to samo, nie wytrzymał i otwarł szeroko oczy, uniósł głowę rozglądając się to w prawo, to w lewo, gorączkowo szukając ręką broni. Gotowy był na przyjęcie niebezpieczeństwa .
-puk…puk.. mogę…-odezwał się miły głos zza drzwi
Elohim nie wiedział co się z nim dzieje i odpowiedział szorstko:
-Proszę.
Do pokoju wszedł młodzieniec a za nim dwójka strażników. Podeszli do leżącego krasnoluda by zbadać puls, gdy nagle umięśniona ręka chwyciła za łachmany chłopca i przyciągnęła do twarzy:
-Gdzie jestem- wypowiedział ochrypłym głosem
_ Nie martw się jest tu najlepsza opieka-wyśpiewał młodzieniec
-GDZIE!!!- wykrzyczał złowrogo
-Szpital w Anemonie, Panie
Uścisk osłabł. Krasnolud powstał, był ciężko ranny, na jego piersi widniał znak pozostawiony przez strzałę.
-Zaraz, zaraz-zdziwił się spoglądając na rękę
-Co to jest !!
- To pieczęć naszego króla, Panie. Jesteś teraz pod jego władzą
- W mordę smoka, prowadź mnie do niego, zaraz !
Szli przez ciemne korytarze, rozświetlane tylko przez migoczące pochodnie. Co jakiś czas mijali straże , które przyglądały się ze zdziwieniem niskiej postaci krasnoluda. Gdy doszli przed masywne drzwi, rozległ się głos: Wprowadzić!
Wepchnięto więc Elohima do środka i pospiesznie zamknięto drzwi. Elohim ujrzał wielką sale tronowa oblaną światłem zachodzącego słońca. Po środku której siedziała niska lekko zgarbiona postać o długiej sięgającej pasa brodzie. Twarz jego zdobiła korona wykonana z mithrilu.
-Siadaj- odezwał się ciepły głos staruszka
Posłuszny krasnolud usiadł. Chciał zadać pytanie, ale uprzedził go głos króla:
-Jestem królem mrocznych elfów. A ty żyjesz tylko i wyłącznie dlatego że w całej krainie nie ma lepszego krasnoluda od ciebie. Jesteś najlepszy w swoim kunszcie.
_co prawa to prawda- burknął spod wąsa krasnolud
-Dlatego będziesz pomagał nam mrocznym elfom w walce z leśnymi… Koniec na dzisiaj. Król wypowiedział zaklęcie…
Ale…- usiłował się czegoś jeszcze dowiedzieć po czym został wciągnięty pod ziemię
Część III
-Tfu… te wasze zwymagicznione środki transportu- powiedział i zaklął cicho wypluwając grudki ciemnej ziemi. Uniósł zdobiona licznymi bliznami głowę i zobaczył coś czego najmniej spodziewał się tutaj ujrzeć, a były to wysokie przeszywające chmury szczyty gór Gracham. Spowijała je lekka mgła, ale mimo tego ujrzał wielką górę oblana blaskiem słońca zwaną przez Krasnoludów „góra światła”. Poniżej ujrzał wielką kotlinę wyrzeźbioną przez płynącą tam niegdyś rzekę. Obraz gór przypomniał mu dzieciństwo tego małego talentu. Przypominał sobie jak biegał za ojcem z mocno ściskanym w małej dłoni dziecka kijem i prosił by ten nauczył go wałczyć. Ojciec jednak uśmiechając się i głaszcząc go po głowie odpowiadał : jeszcze przyjdzie na to czas , jeszcze będziesz najlepszy zobaczysz!!. Zamyślił się ten jakby się mogło wydawać gruboskórny wojownik, maszyna przygotowana do zabijania. Stał nieruchomo przez dłuższą chwilę, po czym wspomnienia wyfrunęły z jego głowy jak stado ptaków spłoszonych z polany. Odrywając się od wzniosłych szczytów zobaczył przed sobą miasto a raczej ruiny miasta , przez które przenikały groza ciemność rozpacz. Domy znajdujące się po obu stronach wąskiej alejki straszyły swoją purpurą. Okiennice głucho trzaskały o rozpadające się szare ściany. W oddali zobaczył małe światełko, mrugnął oczami aby się upewnić. Światełko dalej radośnie błyskało zapraszając do siebie. Nie myśląc wiele, zrobił krok w głąb ciemności, nerwowo ściskając klingę toporu. W głowie plątała się jedna myśl , ze to światło to nie ognisko rozpalone przez krwiożercze ogry. I jeszcze do tego ta burza, pełna rozbłyskujących we wszystkich kierunkach błyskawic nie zachęcała do spacerów. Szedł tak, przygniatany przez duże krople spadającego z duża prędkością deszczu. Jego rdzawe włosy przemoczone, co chwile opadały na zmęczone zmrużone oczy, które bezsilne próbowały ujrzeć choć na chwile blask tamtego światła. Coraz wyraźniej dostrzegał miejsce do którego tak wytrwale zmierzał. Nagle przed jego oczami wyrosła wielka jak góra karczma. Uradowany otworzył z rozmachem drzwi. Oblał go blask i ciepło padające z budynku. Ślina zbierała mu się w ustach, gdy pomyślał o prawdziwym złotym piwie. Wszedł i znalazł się na ogromnej Sali, w której na środku znajdowały się niechlujnie poukładane stoliki, które oczywiście były zajęte. On jednak rozglądając się po całym, pomieszczeniu wypatrzył stolik spowity mrokiem. Przeszedł przez salę pozostawiając na cisowej podłodze ślady wytartych butów wędrowca, które widziały nie jedną karczmę. Podszedł bliżej, przy stole zobaczył zakapturzoną osobę. Krasnolud kłaniając się nisko rzucił :Można??
Postać uniosła głowę, lecz twarzy dalej nie było widać, i przyjaźnie pokiwał głową
_ale leje!!- powiedział Elohim niesfornie zaczynając rozmowę
-Jestem Elkarisch, pustynny wojownik, a ty pewno jesteś tym „nowym”
-Zgadza się!!! AAAaaa… ale ty też nie jesteś jednym z tych wrednych elfów, jak się tu znalazłeś
- Moja historia nieznacznie różni się od Twojej – powiedział odsłaniając jednocześnie rękę na której pulsował magiczny znak mrocznych elfów
-Rozumiem –odpowiedział podsuwając piwo do nieznanego
-Czemu siedzisz tutaj w ciemności, sam?
Obcy zdjął kaptur, ujawniając swoje prawdziwe oblicze. Głowę jego ,koloru jasnoróżowego zdobiło wielkie czerwone jak lawa oko. Elohim jeszcze nigdy nie widział na własne oczy cyklopa, prawda słyszał o nich od bardów ale nie widział.
-Taki jestem, ale tego się nie wstydzę, bo za broń złapać też umiem
Nagle zza rogu wyszła wesoła grupka lekko podchmielonych elfów, która wyśpiewywała niestworzone historie o rozmaitych potworach. Widząc widząc olbrzyma, chwycili za broń i wyciągnęli płonące klingi. Trzech rzuciło się na cyklopa usiłując powalić go na ziemię. Wielka maczuga upadła na ziemię i Elkarisch nie mógł jej dosięgnąć. Przy stoliku pojawił się mag, który wertując magiczną księgę znalazł zaklęcie powalające i wypowiedział regułkę. Niebieskie światło wytrysnęło z prawej ręki maga powalając cyklopa , ten zanim padł wypowiedział: ELohimie…..
W oczach krasnoluda zabłysnął ogień prawdziwej nienawiści do elfów. Chwycił więc za kufel pełnego jeszcze piwa i trzasnął nim maga trafiając go w czoło. Padł jak gdyby przywalony wielkim głazem. Elohim chwytając za topór wziął głęboki zamach i świst ostrza przeszył powietrze. Rozpętała się prawdziwa walka. Po kilku godzinach krasnolud wraz ze swoim towarzyszem uciekli pod osłoną nocy do lasy leżącego po zachodniej stronie miasta
Część IV
Mrok powoli spowijał ziemię. Wielkie góry Gracham , ledwie widoczne, majestatycznie wznosiły się nad doliną. Jednak wśród spokojnie falującej trawy na stepach, przemykały się , pod osłona nocy 2 postacie. Zmierzały one do straszliwego lasu. Ale dlaczego tam?
-Szybciej Elkarisch- popędzał krasnolud kuśtykającego przed nim cyklopa.
-Nie mogę.. .Przecież wiesz że zostałem raniony w nogę po ostatniej bójce.
-Dobra, dobra ja tylko…. – zamilkł i spuściwszy głowę szedł dalej.
Powoli zbliżali się do lasu, który swoim wyglądem nie zachęcał do spacerów. Było w nim coś niezwykłego, magicznego a zarazem straszliwego. Grube gałęzie starych drzew poruszane wiatrem, przypominały masywne ręce olbrzymów. Ruszały się one we wszystkich kierunkach, jak cztero ręki potwór podczas chaotycznej walki. Do lasu prowadziła jedna ścieżka, zarośnięta wysoką trawą. Dwóch kompanów przedzierając się przez gąszcze, jak podróżnik w dżungli torujący drogę swą maczetą. Ze wszystkich sił chcieli znaleźć się w dzikim , pełnym tajemnic lesie. Przyspieszyli kroku, gdyż kątem oka zobaczyli w oddali blaski pochodni, rozświetlających drogę oddziałom elfów. Zatrzymali się , odwróci, i zobaczyli setkę, a może więcej żołnierzy gotowych rozszarpać ich na kawałki. Maszerowali w trzech szeregach. Każdy przyodziany w lekka korową zbroję, szybki rapier spoczywający przy pasie oraz łuk i kołczan. Ten widok napawał strachem nawet tak wojownicze postacie jak Elohim i Elkarisch.
-Udało się- powiedział uradowany krasnolud, gdy wkroczyli do mrocznego lasu.
-Musze odpocząć- rzekł osłabiony cyklop
-Wejdźmy tam , w te krzaki na prawo. Tam odpoczniesz- odpowiedział Elohim
-Dobrze że tak mówisz – powiedział Elkarisch przezwyciężając ból i próbując choć na chwile się uśmiechnąć.
Gdy znaleźli się już między wysokimi krzakami Elohim nakazał Elkarischowi, aby ten się położył. Cyklop osłabiony i wykończony runął na ziemie, tracąc przytomność. Jego noga nie wyglądał ciekawie. Z rany wielkości łokcia tryskała gęsta ciemnoczerwona krew. Krasnolud nie wiedział czym zatrzymać krwotok, kiedy przed sobą ujrzał wysokie liście magicznego zioła. Podszedł i wyrwał długiego liścia, który zaraz zmienił kolor z czerwonego na niebieski. Elohim wiedział już co czynić. Podszedł do nieprzytomnego i mocno zaciskając zawiązał liścia wokół nogi rannego. Uklęknął przy głowie towarzysza i wyszeptał: Będzie dobrze. Później poszedł zorientować się gdzie znajdują się armie elfów. Doszedłszy na skraj lasu spostrzegł obóz wroga rozbity tuż przed nim. Widocznie nie chcieli, bądź nie mogli do niego wejść. Elohim postanowił wrócić i dalej opiekować się przyjacielem. Kiedy przyszedł na miejsce obozowiska, nie zobaczył towarzysza , lecz tylko wygniecioną trawa oraz gdzie niegdzie ślady krwi. Nerwowo zaczął rozglądać się po lesie. Unosząc głowę ku górze ujrzał, grube liany , które oplotły całego cyklopa i wynosiły go ku koroną drzew. Nagle las przeszyły zdradzieckie piskliwe śmiechy.
-Driady- warknął i z niepokojem patrzył na oddalające się ciało przyjaciela.
Wiedział bowiem, że te zielone stworzonka, noszące śmieszne ubranka z liści, są bardzo cwane i tak łatwo nie oddadzą Elkarischa. Ukląkł przy wielkim starym dębie. Oparł swe czoło na pofałdowanej korze. Poczekał aż wszystkie niepotrzebne myśli wypłyną z głowy. Następnie intensywnie myślał docierając do najdalszego zakątka mózgu, w którym magazynowana jest energia. Starał się skontaktować telepatycznie z królem driad. Nagle, gdy głuchą cisze przerwał szum prastarej magii, głowa krasnoluda wślizgnęła się w drzewo. Okazało się że w tej starej roślinie otworzył się portal do świata zielonkowatych stworzeń. Nie myśląc wiele powoli wszedł w wirujący okrąg. Znajdował się teraz w dziwnym pomieszczeniu. Ściany, podłogę i sufit pokrywały różne odcienie drewna. Na podłodze wypalone widniały sceny przeróżnych walk. W Sali unosił się zapach młodych Świerzych liści. Pośrodku Znajdował się tron, w którym z gracją spoczywał król. Była to masywna istota o ciemnozielonej skórze. Czarne włosy zdobiła przepiękna cisowa korona. W prawej ręce władca kurczowo trzymał bambusową laskę.
-Siadaj- rozległ się przyjemny ciepły głos.
-Postoję… -warknął zdenerwowany krasnolud
-Nie denerwuj się. Słuchaj wędrowcze. Driady mają dla ciebie propozycje, a raczej misję, którą musisz wykonać albo….
-Albo co?- zapytał unosząc wysoko brwi.
-Albo ty i twój towarzysz nie opuścicie tego lasu, żywi.
-Ty mi grozisz?
-Może.. Zastanów się lepiej w jakiej sytuacji się znalazłeś
Elohim po chwili zastanowienia zdecydował się wykonać zadanie.
-Cóż to za cudowna misja?
-Hm…- zamyślił się król szukając odpowiednich słów.-Więc tak my i mroczne elfy od wieków nie byliśmy do siebie przyjaźnie nastawieni. Lecz poprzedni władcy nie zbliżali się do tego lasu i zostawiali nas w spokoju. Obecny król nie ma dla nas szacunku. Powiem wprost. Chcemy abyś go zabił.
-Co proszę?! Toż to niedorzeczne!
-Dostaniesz do pomocy pewna osobę.
Nie mając wielkiego wyboru Elohim przystał na warunki dyktowanie przez driady. Gdy oswoił się już z misją, przez ciemne dębowe drzwi wepchnięto kobietę. Miała krótko ścięte czerwone włosy, sterczące we wszystkich możliwych kierunkach. Jej przepiękna smukła, delikatna twarz, przykuwała wzrok krasnoluda. Zdobiły ją ogromne bladozielone oczy, orlikowaty nos i dwa wielkie rumieńce pokrywające bladą młodą skórę. Odziana w poobdzierane, brudne, niechlujnie powiązane rzemykami szaty. Na rękach widniały potężne ślady po ciężkich kajdanach.
-Przywitajcie się- ponownie zabrzmiał głos…
-Wojowniku to jest Ariana królowa złodziei
Słysząc te słowa Krasnolud przykucnął i majestatycznie ukłonił się do ziemi.
- Kobieto , to jest Elohim odważny wojownik ,lecz bywa czasem nie rozsądnym barbarzyńcą.
Na te słowa Ariana wybuchła śmiechem, który szybko został stłumiony przez straże. Elohim jak to każdy krasnolud, zwyzywał pod nosem króla od najgorszych stworów.
- A teraz żegnajcie, lecz pamiętajcie że tylko przez zabicie króla mogę spełnić wasze oczekiwania. Kiedy zabrzmiały te słowa , zerwał się potężny wiatr zawierajmy ziarenka piasku, który uderzał z dużą siła w twarze barbarzyńcy i złodziejki. Musieli zamknąć oczy, a gdy tak postąpili zostali teleportowani. Otwierając oczy zobaczyli dawne obozowisko, w lesie, wśród wysokich krzaków.
- To dopiero heca, królowa złodziei, a gdzie złoto , korona?
-Wojownik się znalazł. Jeśli nie wierzysz w moje zdolności możemy to sprawdzić.
W tym samym momencie ciężka ręka krasnoluda wykonała precyzyjny cios w złodziejkę. Ta jednak robiąc szybki unik w prawo, ominęła cios. Zdążyła wyciągnąć zza nogi mały sztylecik. Wykonała nagły atak celując w szyję , jedyne miejsce nieosłonięte przez zbroje. Elohim jednak znał tylu złodziei i wiedział że odznaczają się niebywałą zwinnością i szybkością. Wystawiając rękę sparował cios , a mały sztylecik wbił się w ziemię.
- Wystarczy- powiedział spokojnie Krasnolud.
Ariana pokiwała twierdząco głową
- Czy ty służysz driadą?- zapytał zaciekawiony
- Ooo nie mój drogi jestem tylko niewolnicą
-Ty? Królowa?
Uśmiechnęła się tylko i uniosła lewą nogawkę swej „królewskiej” szaty. Na wychudzonej równie bladej jak inne części ciała nodze pulsowała zielona obręcz driad. Były to specjalne kajdany nie pozwalające noszącej je osobie robić żądnych fałszywych ruchów, które nie podobałyby się królowi .
-Rozumiem- troskliwie powiedział głaszcząc swą rdzawą brodę.-Trzeba obmyślić plan- stwierdził po chwili zastanowienia.
-Nic prostszego.. . Pod osłona nocy wymkniemy się z lasu i przejdziemy do środka zamku. Zabijemy króla i wrócimy w chwale.- uśmiechnęła się wpatrując się z podziwem na jego długą brodę.
-Powiedzmy, że wiem o co ci chodzi, niech ci będzie tak też zrobimy. A tym czasem znajdźmy jakieś dobre miejsce do odpoczynku i poczekajmy na noc.
Znaleźli wspaniałą polankę, usiedli i odpoczywali. Elohim przeszukując plecak znalazł starą wyblakłą skórzana zbroje, którą miał zamiar sprzedać na targowisku. Pasowała wyśmienicie na Ariane, trochę krępowała ruchy, ale zawsze była to jakaś dodatkowa osłona. Gdy zrobiło się ciemno . Złodziejka uznała że czas już ruszać. Pospiesznie zebrali ekwipunek. Ariana schylona do ziemi modliła się w milczeniu do swego bóstwa. Elohim natomiast polerował topór i swój półpełny hełm. Byli gotowi. Prowadziła zwinna lisica Ariana, za nią ściskając broń kroczył krasnolud. Po cichu stawiając ostrożnie każdy krok, wyszli niezauważeni z lasu. Przedzierali się przez bujne krzaki zaraz obok obozu wroga. Złodziejka szła pewnym krokiem, doskonale znając tutejsze tereny. W końcu przystanęła a Elohim zaraz za nią. Byli tuż pod wielkim Dębem . Złodziejka przesunęła ręką po korze mamrocząc jakieś zaklęcie. W tym samym momencie na drzewie zaczęły pojawiać się wielkie elfickie litery tworząc dziwne zdanie. Poniżej ukazały się kontury małych drzwiczek. Złodziejka pchnęła drzwi do środka i śmiało wskoczyła do środka. Elohim podążył za nią. Znajdowali się teraz niskim kamiennym korytarzu rozświetlanym jedynie przez ciepły blask licznych pochodni. Było zimno, gdyż chłodny wiatr dawał się we znaki. Co jakiś czas przed nogami przemykały różne gryzonie. Lecz oni szli odważnie myśląc tylko o czekającym nań zadaniu. Po przemierzeniu strasznego tunelu wyszli tuż za bramą zamku. Elohim dziwił się straszliwe że Ariana wie nawet gdzie porozstawiane są straże, które sprytnie omijali.
-Sypialnia króla znajduje się tam- oznajmiła pokazując ręką wysoka kamienną wierzę opleciona starannie bluszczem.
- Jaki jest twój dalszy plan?- zapytał
- Ty masz za ciężką zbroję abyś mógł wspiąć się tak wysoko, dlatego ja zajmę się zabójstwem…
-A ja?- wtrącił pospiesznie krasnolud
- A ty udasz się do stajni , o tam na prawo. Weźmiesz dwa najszybsze konie, którymi są Nightmary i będziesz tu na mnie czekał. Tylko zachowaj ciszę. Stanie nie są strzeżone więc powinno ci się udać.
Elohim nie miał nic przeciwko, więc pokiwał tylko głową i udał się korytarzem na prawo. Gdy krasnolud zajęty był kradzieżą, Ariana chwyciła w zęby ostry nóż sprytnie skacząc i podciągając się zaczęła powoli wspinać się ku górze. Będąc już przy niewielkim prostokątnym oknie i upewniwszy się że król śpi, wskoczyła do środka. W pokoju było straszliwie ciemno. Nic prostszego dla wytrawnej złodziejki a zarazem zabójczyni. Powoli podeszła do łóżka i zobaczyła króla mocno śpiącego.
-Tak myślałam- syknęła
Elficki król otoczony był zaklęciem odbijającym wszelkie ataki fizyczne jak i magiczne.
Ale skąd ona to wiedziała?
Na jej twarzy widoczny był uśmieszek. Dokładnie wiedziała co czynić. Owe zaklęcie chroni osobę w ściśle określonym miejscu przez pentagram wykreślony kredą pod łóżkiem. Zabójczyni nie tracąc czasu chwycił mocno za koc, na którym spoczywał władca i mocnym szarpnięciem wyciągnęła go z łóżka. Król przebudził się. Otworzył oczy , gry nagle pozłacany sztylet przeszył jego serce. Zobaczył on nad sobą pochyloną zabójczynie i wyszeptał: Ariana….
Złodziejka zamyśliła się chwilę po czym ruszyła w stronę okna. Wyskoczyła przez nie i pospiesznie zsuwała się z wierzy. Elohim już czekał a widząc zjeżdżającą towarzyszkę wsiadł na konia. Zabójczyni wskoczyła i dała znak do ruszenia. W całym zamku rozbrzmiały dźwięki kopyt i rżenie galopujących rumaków.
-Tędy przez główna bramę- krzyczała
Wyjechali z zamku budząc śpiące przy wejściu straże. Uciekali tak przez dłuższy czas. Nagle Elohim zatrzymał konia i zapytał: Skąd ty to wszystko wiesz o tym zamku?
-Każdy ma jakieś tajemnice.
Zdradzę ci tylko że tam mieszkałam.
- A czy ten którego zabiłaś to …. – krasnoludowi zaparło dech w piersi i nie mógł niec powiedzieć
Ona tylko pokiwała twierdząco głowa i zniknęła w mroku.
Bonus Spotkanie w lesie
Ciemna noc, rozświetlana jedynie przez blade światło księżyca, które czasem przebijało warstwę grubych ciemnych chmur. W pobliżu Traktowego lasu, szybkim chwiejnym krokiem przesuwa się zakatarzona postać, niezdarnie podpiera się na swej lasce, której bije jasna łuna białego światła, rozświetlająca drogę. Przemyka się przez gęste zarośla, i nagle…. Ślad po niej ginie. Zniknęła, wyparowała. Dziwne….
- Gdzie ona jest- zdziwił się Elohim nerwowo poruszając głową na prawo i lewo.
Już ją miałem – powiedział i zaklął do pobliskich drzew.
Śledziłem go o 2 tygodni , tylko po to żeby teraz zniknął jak kamfora, Grrrr…
Zrezygnowany, odwrócił się na pięcie i już miał odejść, gdy zza drzew dał się słyszeć dziwny dźwięk jakby targanego ubrania o jakaś wystającą gałąź.
A jednak…- na twarzy Krasnoluda pojawił się ironiczny uśmieszek
W mgnieniu oka określił skąd dochodzi dźwięk, i szedł prowadzony przez swój niezawodny doświadczony instynkt. Zatrzymał się, przykucnął, nadal pozostając niezauważalny. Postać stała na skraju ogromnej skarpy, Elohim nie widział, co znajduje się w środku dziury, ale musiało być to coś strasznego, gdyż zakapturzona postać odsunęła się kilka kroków w tył. Mag uniósł laskę wysoko ponad głowę wypowiadajac wyraźnie kolejne słowa zaklęcia. Krasnolud wkurzył się, gdyż nie znał pradawnego języka magii, a miał w swoim życiu do tego szanse, nie wiedział cóż to za zaklęcie. Laska zadrżała w ręce postaci, na jego twarzy widać było spływające policzkami liczne krople potu. Nerwowo marszczył brwi koncentrując swą uwagę na czymś, co było w rowie. Z laski powoli, jak dym zaczęło coś wypływać, było to koloru zielonego, ale nic więcej o tym nie mógł powiedzieć niedoświadczony Elohim. Po dłuższej chwili z dołu błysnęło jasne światło, które rozświetlało cały las. Przez łunę światła przebijały się cienie jakichś duchów, które wirowały wokół nowej postaci. Mgła spowiła ziemię. Widoczność ograniczała się do zasięgu ręki, mimo to krasnolud wyraźnie widział stojkącego przed nim potwora. Elohim rozpoznał tajemnicza postać. Był to rzemieślnik, który zaginął jakiś czas temu z pobliskiego miasteczka. Wyglądał przerażająco. Jego ciało sine, powoli ulegało procesom gnicia, oczy wydłubane, zapewne przez kruki, jednak oczodoły puste nie były. Znajdowały się w nich dwie ogniste kule. Było to niepodważalnym dowodem, że zakapturzona postać jest nekromantą, a rzemieślnik to najprawdziwsze zombie. Przestraszony Elohim zrobił krok w tył, by utrzymać równowagę, i nadepnął na spróchniały kij, który trzasnął niemiłosiernie, a dźwięk odbijał się echem o każdego drzewa w ciemnym lesie. Nekromanta szybko odwrócił głowę i ujrzał Krasnoluda, który już wstał i otrzepywał swą skórzaną zbroje z liści. Mag stuknął laską o ziemię i zataczajac w powietrzu wielki okrąg wyczarował przed sobą tarcze energii. Krasnolud wyciągnął topór, zarzucił niechlujnie splecione rdzawe warkoczyki w tył, aby nie przeszkadzały w walce i szedł powoli na spotkanie z przeciwnikiem. Dał się słyszeć w lesie kolejne stukniecie laskie o ziemię, i już w stronę krasnoluda podążał niedawno wskrzeszony zombie. Sunął powoli wyciągając z pochwy ozdobny sztylet. Stanął przed Elohimem i wpatrywał się mu Prosto w oczy. Krasnolud nie tracąc chwili sięgnął po mały toporek znajdujący się przy prawej nodze, i z impetem rzucił w potwora. Trafił. Toporek utkwił w piersi zombie, który najwyraźniej dalej żył. Jednym ruchem wyciągnął broń tkwiącą głęboko w jego ciele. Popatrzył na toporek i z całych sił rzucił w stronę Elohima. Niecelnie, krasnoludowi udało się uniknąć ciosu. Toporek świsnął mu koło lewego ucha i przebił na wylot znajdujące się nie opodal drzewo. Elohim zdziwił się bardzo widząc ogromną siłę przeciwnika. Kątem oka zobaczył uśmieszek na twarzy maga, który widać dobrze się bawił. Zombie ruszył na krasnoluda, który mocniej zacisnął rękę na uchwycie broni. Uniósł topór. Gotowy był na zadanie śmiertelnego ciosu. Zamach i …słychać tylko świst ostrza przecinającego powietrze. Chybił. Topór głęboko wbił się w ziemię. Nie mógł go wyjąć, choć starał się jak mógł. Nagle poczuł silne uderzenie w klatkę piersiową. Było na tyle silne, że poleciał na kilka metrów w tył, zatrzymując się na drzewie. Spadł oszołomiony na ziemię. Z trudem otworzył oczy. Wszystko było jak gdyby za mgłą, a na dodatek wirowało we wszystkie możliwe strony. Ujrzał jednak idącego w jego kierunku. Z trudem wstał podpierając się o drzewo. Potwór był już na wyciągnięcie reki. Już uderzał , gdy Elohim schylając się uniknął ciosu. Podniósł leżącą obok gałąź podciął przeciwnikowi nogi . zombie upadł. Krasnolud miał teraz czas na działanie. Po prawej lśnił wbity w ziemie topór , a obok nie go nóż, który musiał wylecieć z reki potwora podczas uderzenia. Elohim podbiegł , załapał za nóż i rozwścieczony odciął nogę przeciwnikowi. Mag zdziwił się trochę, a z jego twarzy zniknął uśmieszek. Postanowił włączyć się do walki. Podniósł laskę i wykrzyczał: EXTROBILIS…. . Elohim biegł już w jego stronę, gdy nagle coś przykuło go da ziemi jakby niewidzialne kajdany. Szarpał się i miotał, ale to nic nie dawało. Nekromanta podszedł do niego i splunął na twarz.
-HAHA… to ty jesteś tym niepokonanym barbarzyńcą?
Elohim nie odpowiedział. Teraz czekał na śmierć, śmierć w stylu prawdziwego wojownika. Mag uniósł ponowne laskę aby wypowiedzieć ostateczne zaklęcie, ale.. cisze przerwał szelest .Postać odwróciła głowę. Nic nie było widać , nic podejrzanego. Nagle świst, i jego ciało przebite zostało 3 precyzyjnie wycelowanymi strzałami. Upadł podpierając się o laskę. Więzy puściły, czołgający się zombie przestał istnieć. Zmroku lasu n śnieżnobiałym rumaku wyjechał zakapturzony elf.
- Siwowłosy? Co ty robisz w tych strasznych okolicach?
-Witam , przecież wiesz że tylko tutaj rosną grzybki potrzebne mi do wywaru
-Dzięki za wszystko
- Dzięki? Nie dziękuj, ja nigdy nie zapomniałem jak to ty mi życie ratowałeś. No a tera wsiadaj na konia pojedziemy do miasta. Tam w karczmie przy kuflu dobrego piwa wszystko mi opowiesz, Elohim przyjaźnie pokiwał głową. Zebrał ekwipunek. Dziwne topór bezproblemowo wyszedł z ziemi.
_dziwne miejsce- westchnął i udał się do przyjaciela…………
No, a teraz po przeczytaniu oceńcie Jak dla mnie świetne teksty pisze nasz Mischi
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|